Sobota rano dość pochmurnie, po południu się wypogodziło, miodzio. Wyjeżdżam, śmigam chwilę po lesie, po czym zaczyna padać. xD Ale nie no, przecież z tej chmury nie będzie deszczu. xD I pada, i pada, pada coraz bardziej, robi się coraz ciemniej. xD Ale spoko, stoję kuwa w tym lesie, moknę, jeszcze o dziwo nie marznę. To i tak lepiej niż jechać w tym deszczu. Krople po mnie spływają. Przyjechał jakiś zajebiście wielki front nagle. xD No japrdle. No w końcu zaczyna trochę przestawać. Wyjeżdżam z lasu bo pewnie z drzew teraz więcej pada niż z chmur. No i faktycznie. Wszystko spoko, tylko kuwa jest mi teraz TAK KUWA ZIMNO, że się cały trzęsę. Staram się nie jechać szybko bo to tylko pogarsza sytuację. Jadę chwilami z zaciśniętymi hamulcami, żeby się dogrzać. Kieruję się przez osiedle chcąc osłonić się nieco od wiatru. Zrobiło mi się chociaż troszkę cieplej. Dochodzę do wniosku, że to czekanie jednak nie było takie głupie, nie byłem aż tak mokry, bywało GORZEJ. xD
Jakby tego było mało, gdzieś na kilometr? przed domem zaczęło uchodzić powietrze z przedniego koła, słychać wyraźnie. Na pierwszy rzut oka nic nie widać, dopiero pod domem zauważyłem - wbił się kawałek szkła, ale i tak na farcie, bo w klocek boczny. Gdyby ten sam kawałek wbił się w środek, między klocki, to pewnie dużo szybciej stracił bym ciśnienie, a tak, udało się dojechać na styk dosłownie.
No, a w Lipiu takie kałuże, że dramat. A było tak spoko. :(
Komentarze (0)
Dodaj komentarz