POGODA: temperatura 2.0°C, pochmurno, mokro, miejscami na chodnikach śnieg
Moje biegowe "Hello World!".
Pomysł biegania chodził za mną (a może biegł :P słaby suchar) od może paru miesięcy. Rower, szczególnie w miesiącach zimowych, jest problematyczny w utrzymaniu, każdy wyjazd to więcej czyszczenia z błota, soli niż jazdy. Do tego nie mam jakiejś bardzo dobrej odzieży do jazdy w ujemnych temperaturach, największy problem jest oczywiście z dłońmi i stopami. Sprzęt do biegania to oprócz odzieży praktycznie tylko buty, jak się ubrudzą, to wystarczy z grubsza przetrzeć, wysuszyć i to wszystko. Termika - nie ma aż takiego podmuchu wiatru, który by nas ochładzał. Tak sobie myślałem podczas tego pierwszego biegu, że gdybym w takich warunkach jechał na rowerze - miejscami błoto pośniegowe, mokry asfalt - to dupa cała mokra. ;) A tu, nawet plamki na spodniach nie miałem. Ta prostota mnie poniekąd urzeka. Jak w przeszłości nie przepadałem za bieganiem, tak teraz trochę się to zmieniło.
Oczywiście nie porzucam roweru, dalej jest mi bliski i będzie jedną z podstawowych aktywności.
Co do samego treningu - miało być pięknie, a wyszło słabo. Nie dlatego, że mi się nie spodobało, wręcz przeciwnie, byłem dość podekscytowany tym wszystkim i zadowolony, ale słabo było dlatego, że "dałem sobie w palnik" za bardzo. Naczytałem się i naoglądałem poradników dla początkujących. Szukałem informacji na temat techniki biegu, bo wydawało mi się, że jest to dość istotne, żeby nie zniszczyć stawów itd. I wniosek wyciągnąłem taki, że najlepiej jest biegać ze śródstopia. No i pobiegłem ze śródstopia... Po jakichś 30 minutach tak mnie piekły łydki, że... chyba nigdy mnie tak nie piekły, delikatnie mówiąc. Zaczęła mnie trochę boleć prawa stopa, ale co tam, pobiegnę sobie jeszcze na Piaskówkę (taki park w Tarnowie). I tak po trochę ponad godzinie wróciłem do domu, nie, żebym utykał, czy coś, ale nogi mnie bolały. Zrobiłem rozciąganie, ewidentnie czułem, że tego potrzebuję. Wszytko pięknie, tylko, że przez następne 4, słownie: cztery dni, nie byłem w stanie normalnie chodzić. Bolały mnie chyba wszystkie mięśnie jakie tylko istnieją, a najbardziej - łydki. Każda próba naprężenia tego mięśnia powodowała ogromny ból. Dramat. No i do tego pobolewała mnie ta prawa stopa, którą zlekceważyłem.
Wiedziałem, że wprowadzenie nowego ruchu będzie dla organizmu szokiem, tym bardziej, że w ostatnich tygodniach, a właściwie miesiącach, bardzo mało się ruszałem. Ale takiej historii to sobie nie wyobrażałem. Można powiedzieć, że nabawiłem się lekkiej kontuzji, co unieruchomiło mnie na kolejny miesiąc, ale też przez sesję. Naczytałem się, że problem może być z rozcięgnem podeszwowym (wiem, internet jest "najlepszym" źródłem informacji o medycynie i zdrowiu). Stopę masowałem, rolowałem, smarowałem, wygrzewałem i po półtora miesiąca nie widzę dolegliwości. Nie poddaję się dużym obciążeniom, biegam bardzo wolno, dbam o rozgrzewkę. Mam nadzieję, że wszystko będzie OK.
W każdym razie te problemy absolutnie nie zniechęciły mnie do dalszego biegania. Wniosek jest taki, że chore ambicje i hurra optymizm nie zawsze są dobre, a bieganie ze śródstopia nie jest dla początkujących.
BTW: podobna historia spotkała Szajbajka po pierwszym challenge'u z Igorem. ;)
Komentarze (0)
Dodaj komentarz