Kokocz i historia zaginionej rękawiczki
55.37 km
Dystans
3h 07m 15s
Czas
17.74 km/h
VAVG
53.52 km/h
VMAX
719 m
W górę
14.4°C
Temperatura
directions_bike
Aktywność
18.03.2023
Wycieczki

TRASA: Tarnów - Skrzyszów - Szynwałd - Zwiernik - Kokocz (434 m n.p.m.) - Zwiernik - Szynwałd - Skrzyszów - Wola Rzędzińska - Tarnów
POGODA: temperatura 14.4°C - 6.7°C, słonecznie, lekkie zachmurzenie pierzaste wysokiego piętra, wiatr południowy, sucho

Po ostatnich częstych wizytach na Wale czy Golgocie postanowiłem zmienić trochę kierunek ekspansji i odwiedzić górę Kokocz.
Dzień na taką wycieczkę z jednej strony dobry, bo słońce i sprzyjająca temperatura, ale z drugiej, dość odczuwalny, czołowy wiatr, który dość szybko uświadomił mi, z czym przyjdzie mi się mierzyć przez jakieś najbliższe 30 kilometrów.

Kierunek południowo-wschodni za Skrzyszowem:

Nowy, sympatyczny fragment gdzieś prawie na wysokości Zalasowej, trochę rollercoaster, góra, dół:

Kawałek wyżej wjeżdżam w las, drogi w tych okolicach aktualnie miejscami mocno zapiaszczone:

Za lasem wjeżdża się na miejsce widokowe z panoramą na północ. Ale widok z Kokocza jest lepszy, no bo jest jeszcze wyżej.
Na horyzoncie delikatnie majaczy elektrownia w Połańcu:

Tutaj orientuję się, że jedna z rękawiczek wypadła mi gdzieś po drodze z kieszeni... Zdjąłem je, bo było mi trochę za ciepło. No cóż.

Tutaj już praktycznie końcówka podjazdu na Kokocz.
Jest miejsce pochówku mieszkańców wsi Wola Lubecka, Lubcza, Zalasowa, Zwiernik zmarłych w latach 1847 - 1853, tablica z roku 2022:

Jest też drzewo grab, pomnik przyrody z ładną kapliczką:

No i miejsce docelowe, zadaszona platforma widokowa. Z tego co pamiętam ostatnio, gdy tu byłem zadaszenia nie było. Luneta niestety nie przetrwała próby czasu...

Do tego "zdjęcie pamiątkowe" z jednej z kamer na szczycie:

Widok na północ, Kościół pw. Chrystusa Króla w Łękach Górnych, a na horyzoncie całkiem z prawej ponownie elektrownia w Połańcu:


Kolejna atrakcja to pięknie kwitnące krokusy:



Wychodzi na to, że krokusy są częścią czegoś, co nosi uroczą nazwę "Kieszonkowy ogród miododajny":

Korzystając z okazji, że rower jeszcze dość czysty po ostatnich porządkach, a Liwocz jest jak na dłoni:


Widok na południowy zachód:


Liwocz z charakterystycznym krzyżem na szczycie:


Na górze spędziłem sporo czasu, robiąc zdjęcia, uzupełniając kalorie.
Całe szczęście, że wziąłem do plecaka kurtkę, bez niej nie byłbym w stanie wytrzymać na szczycie 15 minut, wiało cały czas.
W planach dalej był zjazd terenem w kierunku północnym, w stronę Zwiernika i powrót ogólnie inną drogą, ale stwierdziłem, że jednak trochę szkoda tej zgubionej rękawiczki, dlatego podjąłem akcję ratowniczą polegającą na powrocie tą samą drogą.
Zahaczyłem tylko kawałek o ten terenowy zjazd, żeby zobaczyć w jakim jest stanie. Początek wysypany jakimś bardzo luźnym kamieniem, potem gliniasta droga gruntowa, ale jakby "odkrzaczona". Niemniej po deszczu wolałbym tu nie wjeżdżać, i tak koła trochę już przez te paręnaście metrów zdążyłem ubłocić:

Zacząłem zatem zjazd. Po drodze objawiły mi się Tatry nieśmiało pokazując się zza Pasma Brzanki:

Urocze miejsce z kapliczką:

Dalej na zjazdach musiałem niestety zwalniać, żeby nie przeoczyć rękawiczki.
Kolejne kilometry upływają w dość sielankowej scenerii, bez napinania się i pośpiechu. Słońce, będąc coraz niżej, koloruje krajobraz swoimi barwami. Pomimo, że to ta sama droga, to jednak w innych warunkach oświetleniowych i nie było tak całkiem nudno. Wiatr zdaje się tym razem trochę pomagać.


Zaczyna robić się coraz ciemniej, a szanse na znalezienie rękawiczki maleją.
Pod nosem nucę sobie:

"Rękawiczko, szukam Cię
Rękawiczko, znajdę Cię
Za zakrętem pewnie kryjesz się
Nic się nie martw, zbliżam się."

No i w końcu! Cud! Kamień z serca. Gdzieś na wysokości Szynwałdu, na przeciwnym poboczu, leżała sobie moja rękawiczka, cała i zdrowa, ładnie ułożona, jakby ktoś specjalnie ją tak odstawił:


Teraz już szczęśliwa i bezpieczna para rękawiczek wylądowała w plecaku, a ja mogłem kontynuować normalnie jazdę nie świrując wzrokiem po poboczach i rowach.
W międzyczasie na niebie rozpoczął się spektakl:


Dało się zaobserwować delikatnie nawet tzw. słup słoneczny:

Dalej pojechałem jeszcze przez Wolę Rzędzińską, potem przez Osiedle Zielone. Piękna to była wycieczka.
I tym sposobem kończy się ta podróż, a poszukiwania z happy endem.
Jak to mówią, "Szukajcie, a znajdziecie".

Wczoraj na te niespełna 30 kilometrów założyłem nowe spodenki z przeszytą wkładką i dzisiaj w pierwszych sekundach na rowerze bałem się, że będę musiał wracać do domu... Zwyczajnie bolała mnie prawa strona od tej głupiej wkładki. Ale na szczęście szybko przeszło, a jechałem tym razem w najzwyklejszych bipsach z gąbką. I paradoksalnie, wydaje się, że da się tak jeździć. Wniosek jest taki, że ta wkładka ma kolosalny wpływ na komfort, tzn. przynajmniej jej złe umieszczenie, i że muszę znowu zlecić przeszycie...

Komentarze (3)

Jorg
20:17 sobota, 01 kwietnia 2023
Miło popatrzeć na znajome miejsca. Przez chwilę musiałem się zastanawiać nad tą drogą z mostkiem w dole, ale ostatecznie skojarzyłem że to pogranicze Zwiernika od strony Łęk. Obecnie od lat mieszkam na przeciwległym krańcu Polski ale wychowałem się niemal w cieniu Kokocza (3 km). Pozdrawiam
elanspeed
20:52 sobota, 01 kwietnia 2023
Tak, zdjęcie było zrobione mniej więcej w tym miejscu, bardzo spokojna okolica:
https://goo.gl/maps/uaJezg9jqvTErZzc9
Pozdrowienia z Tarnowa. :)
Jorg
22:28 sobota, 01 kwietnia 2023
Dzięki, dokładnie tak myślałem. Zdjęcie robione prawdopodobnie od strony Szynwałdu. Tam pomiędzy Szynwałd a Zwiernik wcinają się klinem Łęki Górne. Ten asfalt to stosunkowo świeża sprawa, pamiętam tam szuter i błota.  Moi rodzice mieszkali jakiś kilometr od tego miejsca, za lasem na Czubie. Nie byłem w tamtych okolicach już od kilku lat.

Dodaj komentarz