TRASA: Tarnów - Mościce - Biała - Łęg Tarnowski - Chorążec - Sieradza - Odporyszów - Gorzyce - Zalipie - Samocice - Nowy Korczyn - Strożyska - Nowa Wieś - Poddębie - Bilczów - Hołudza - Podlesie - Busko-Zdrój - Grochowiska - Włochy - Pińczów - Skrzypiów - Młodzawy Duże - Kozubów - Zagaje Dębiańskie - Dębiany - Bieglów - Kobylniki - Topola - Cudzynowice - Kazimierza-Wielka - Łyczaków - Donatkowice - Łapszów - Koszyce - Sokołowice - Kępa Sokołowska - Wiślana Trasa Rowerowa na wschód - Wietrzychowice - VeloDunajec na południe - Ostrów - Mościce - Tarnów
POGODA: temperatura 26.8°C - 14.1°C, 33.0°C w słońcu, słonecznie, częściowe zachmurzenie, delikatny wiatr północny, później mocniejszy z zachodu
Spontaniczny wypad eksploracyjny na północ.
Czwartek, 12:00, coś we mnie pęka i biorę urlop na następny dzień. Pogoda zapowiada się idealnie. Na szybko planuję trasę, miał być Połaniec i Busko-Zdrój, ale stwierdzam, że ciekawiej będzie przeciągnąć pętlę bardziej na zachód, Nadnidziański Park Krajobrazowy i Kozubowski Park Krajobrazowy, i tak, najważniejsze punkty orientacyjne to most na Wiśle w Nowym Korczynie, Busko-Zdrój, Pińczów, Kazimierza-Wielka i most na Wiśle, tym razem w okolicach Koszyc. Mosty są kluczowe, ponieważ na dużych rzekach nie ma ich zbyt dużo, dystans w linii prostej między Nowym Korczynem, a Sokołowicami to 20 km, więc trzeba trochę pod nie planować trasę. Dróg wojewódzkich, czy krajowych unikam jak ognia, staram się poprowadzić ślad drogami lokalnymi. Potem jeszcze korekta komend do nawigacji.
Początek przez Mościce, do Zalipia dojeżdżam mniej lub bardziej znanymi drogami. Niebo zakryte jest jakby firanką, dzięki czemu nie praży tak mocno.
W zdecydowanej mierze jakość dróg bardzo w porządku.
Wpadam na chwilę na WTR przed Nowym Korczynem.
Dojeżdżam do mostu im. Wincentego Witosa na Wiśle. Dostępny jest dobrej jakości ciąg pieszo-rowerowy. Przejazd przez most oznacza jednocześnie wjazd na teren województwa świętokrzyskiego.
Za Nowym Korczynem krótka przerwa.
Tu chyba widać kościół w Strożyskach:
Około godziny później kolejna przerwa na refill, fajne miejsce w cieniu, okolice Budzynia.
Stąd już nie tak daleko do Busko-Zdroju.
W Busko-Zdroju spędzam trochę czasu kręcąc się po Parku Zdrojowym i okolicy. Ulgę przynosi kurtyna wodna ustawiona na ul. 1 Maja obok parku. Park bardzo ładny i zadbany.
Tężnia solankowa:
W parku znajduje się też taki pomnik: "W uznaniu sportowych osiągnięć kolarzy Ziemi Buskiej".
Zaraz przed tym jak miałem się już zbierać w dalszą drogę stoczyłem krótką potyczkę słowną z pewnym "dziadem-kuracjuszem", który się do mnie dowalił. Na tyle wyprowadziło mnie to z równowagi, że prawie do samego Pińczowa przeklinałem na to pod nosem. Niewiarygodne, jaki niektórzy ludzie potrafią mieć mindset. A może po prostu był chory...
Wnerwiony spadam z Buska. Niewiele dalej zaczyna się taki twór, niby ścieżka rowerowa, ale ma dostawioną drugą część tej samej szerokości, ale o dużo gorszej nawierzchni, położyli tą ścieżkę na starej drodze?
W lesie jest już jedna "nitka":
Takich ilości ściętego drewna w jednym miejscu jeszcze chyba nie widziałem:
Potem kawałek szutrów, całkiem fajnie udało się trafić z nawierzchnią.
Po drodze, w lesie, taka farma fotowoltaiczna.
Wyjeżdżam z lasu i będąc praktycznie na ostatniej prostej do Pińczowa przejeżdżam przez Włochy ;) Wiatr jakiś taki zachodni, więc nie pomaga.
Na szybkim zjeździe dość prędko przekonałem się o tym, że Pińczów od północy opiera się na zboczach wzgórz wchodzących w skład Garbu Pińczowskiego, jednocześnie otwierając ładny widok na południe. Tym sposobem w mgnieniu oka znalazłem się w centrum miasta. :D Chciałem jednak spróbować znaleźć fajne miejsce z widokiem, dlatego zawróciłem i robiłem jakieś 60 m przewyższenia. Początkowo nie udawało się, aż w końcu, dość przypadkowo, mym oczom ukazało się coś takiego:
Okazało się, że to kaplica pw. św. Anny, widać, że w czasie trwającego remontu. Okolica zadbana, trawa skoszona. A wszystko na zboczu, z którego widać piękną panoramę na całą okolicę. Momentalnie skojarzyło mi się to z ruinami Zamku Tarnowskich, z których jest widok na Tarnów.
W dole Pińczów i rzeka Nida. Jakoś kompletnie nie byłem świadomy, że te okolice są tak pofalowane.
Kaplica jest zamknięta, ale w drzwiach jest dziura, przez którą przełożyłem obiektyw. :) Tutaj widać głównie przedsionek.
Zapomniałem wcześniej dodać, że po jakichś 15 km od startu zaczęła puszczać owijka po lewej stronie, bo korek się poluzował... Więc na szybko zawinąłem sznurkiem z podsiodłówki. BTW. Ultra Tobołek nie był jeszcze tak wypełniony w akcji.
Tutaj już na dole przy Zalewie Pińczowskim.
Spomiędzy drzew widać jak na dłoni wcześniej odwiedzoną kaplicę.
Rozpoczynam w pewnym sensie drogę powrotną, kieruję się na południe przekraczając Nidę.
Kaczuchy. Niby były zaraz przy brzegu, ale jednak widać jak niski poziom wody jest w rzece.
Jeszcze rzut okiem na okoliczne wzniesienie, tam też muszą być fajne widoki.
Za Pińczowem miałem w planach przejazd przez las, ale pierwszy wjazd jest tragiczny, sam piasek, nie da się jechać.
Dopiero chyba kwadrat dalej jest super droga.
Tzw. gravel klasy premium ;)
Okoliczne pola:
I jeszcze rzut okiem na prawdopodobnie Garb Pińczowski:
Patrząc na to wzniesienie miałem wrażenie, jakby było sztuczne, ale chyba nie jest. :P
Później przedzieram się przez Kozubowski Park Krajobrazowy, który zaskakuje mnie kilkunastoprocentowymi podjazdami w lesie. Na szczęście oddaje w postaci fajnych widoków na południe.
Tutaj możliwe, że w tle to nawet pasmo z Jaworzem i Sałaszem:
W każdym razie zaczynają się urocze widoki na okoliczne pola i wzniesienia. Tak jak na południe od Wisły, tutaj też mnóstwo jest gospodarstw rolnych, prawie przy każdym domu stoją jakieś maszyny, czy ciągnik.
W Cudzynowicach wjeżdżam na kolejną dzisiaj dedykowaną ścieżkę rowerową:
I tym sposobem dojeżdżam do Kazimierzy-Wielkiej, tutaj przy Stawach Kazimierskich:
Tutejsza baszta:
Przydrożny krzyż za miastem:
Zbliża się zachód słońca, jadę w kierunku Koszyc.
Ostatnie promienie słońca na wjeździe do Donatkowic:
Fragment terenowy pośród pól, bardzo uroczy, szczególnie w tym świetle, choć trochę się spóźniłem.
Zaczyna się zjazd w dość ciemnym wąwozie, po drodze objawia się województwo małopolskie:
W końcu dojeżdżam do Koszyc:
Chwilę później do Mostu Marszałka Marka Nawary:
No i tutaj mam dylemat co zrobić. Trasa była zaplanowana na wariant krótszy, przez Radłów, ale że noga jeszcze podaje decyduję się na rozszerzenie i dalszy powrót przez WTR oraz VeloDunajec. Teoretycznie jest to wariant bardziej bezpieczny ze względu na ruch samochodowy. Poza tym, nigdzie nie muszę się śpieszyć, a doświadczenie w nocnej jeździe po WTR/VD już mam. Pojawiły się niestety problemy z dyskomfortem w kroczu, które skutecznie utrudniały jazdę, muszę to zweryfikować, czemu tak się czasami dzieje. W każdym razie udało się to trochę załagodzić i dało się jechać. Jak na tyle kilometrów w nogach udało się utrzymać zdrowe tempo. Mimo, że było ciemno kojarzyłem wiele miejsc po drodze, jak np. pewnego rodzaju uskok w okolicach zdaje się Nowopola. Jak już odpaliłem maszynę to pociągnąłem stint do Wietrzychowic, tam ostatnia przerwa na jedzenie. Na postoju robiło się chłodno, jednak 15°C na krótki rękawek i spodenki to trochę za mało. :P
Po drodze oczywiście kilkukrotnie były spotkania z sarnami oraz ze dwa razy z lisami. Z ludzi minąłem jednego faceta pieszo i jakąś dwójkę na rowerach chyba za Wietrzychowicami. W międzyczasie pojawił księżyc, próbował przedostać się przez chmury.
Pod Glowem zorientowałem się, że licznik nie chce włączyć podświetlenia, bo bateria jest słaba (tzn. licznik informuje, że nie da rady, a nie, że nie działa i koniec, taki jest inteligentny :P), trochę zawał, bo nie chciałbym, żeby się wyłączył na tym etapie.
Wraz z chłodem w powietrzu sporo wilgoci, przez chwilę nawet delikatna mgła. Praktycznie całe oświetlenie dróg o tej porze jest wyłączone.
Generalnie prawie od początku delikatnie bolała mnie lewa stopa, to od ostatniego mocniejszego przejazdu, ale na szczęście nie przeszkadzało to bardzo w jeździe.
Będąc na wysokości EC2 robię na szybko ostatnie zdjęcie kominów z księżycem, bardziej w celach reportażu, niż estetyczno artystycznych. :P Brak statywu.
No i tym sposobem, nie zakładając tego tak naprawdę, zrobiłem życiówkę jeśli chodzi o dystans. :D Nowy rekord, 226 km, poprawiony symbolicznie, bo z dotychczasowych 223 km, ale jednak.
Na drugi dzień nie chciało mi się tak pić, więc wygląda, że udało się odpowiednio zadbać o nawodnienie organizmu. Okazało się, że jedzenia miałem aż za dużo, zostało kilka batonów orzechowych, więc na trasie uzupełniałem dwa razy tylko płyny w sklepach.
W ciągu dnia było dość ciepło, ale nie były to jakieś ekstremalne temperatury.
Max wysokość: 336 m n.p.m. na wzgórzu w Pińczowie.
Komentarze (0)
Dodaj komentarz