TRASA: Tarnów - Zawada - Skrzyszów - Zawada (podjazd terenem, szlak zielony) - Łękawica (zjazd terenem) - Skrzyszów - Wola Rzędzińska - Lipie - Tarnów
POGODA: temperatura -1.1°C - (-3°C), pochmurnie, sucho i mroźno, lekki wiatr północno-wschodni, smog znośny
Dzisiaj to była prawdziwa petarda. :D Zamiana na opony terenowe, lekkie ogarnięcie napędu. Lecimy dokończyć to, co zaczęliśmy wczoraj, czyli night ride przez Marcinkę terenem. Ale po kolei.
Początek standardowo, rozgrzewka na Lotniczej. Czuć te dodatkowe 650g w oponach, plus wyższe opory toczenia. Do tego coś się schrzaniło z przednią przerzutką, łańcuch ocierał o prowadnik jakoś za wcześnie, a do tego okazało się, że nie ma już regulacji, śruba baryłkowa całkiem wykręcona. xD No ale nie przeszkadzało to bardzo, to tylko przy wyższych prędkościach.
Później powoli w górę, najpierw drugie podejście do ul. Zamkowej, faktycznie jest podjazd, ale po jakimś czasie jest tabliczka z "groźnym psem", więc postanowiłem odwrót. Później wpadam na drogę wzdłuż Parku Biegowego. Tak jak się spodziewałem, taka opona też nie poradzi sobie z żywym lodem. xD Momentami rower tańczy jak szalony. Ale, że jazda jest całkowicie for fun, po prostu mam z tego wszystkiego bekę. Jeszcze jedno kółko torem asfaltowym i pod górę właściwym podjazdem. Coraz bardziej czuć dodatkową masę. :P Do tego trzeba dodać, że jestem na rowerze trzeci dzień z rzędu, co zdarza się rzadko, szczególnie o tej porze roku, w takich warunkach. No ale spoko, chwilę później jestem na ruinach. Chwila obczajki na miasto i kieruję się w stronę krzyża. Tym razem bez problemu udało się podjechać po śniegu, nawet zjechałem obok schodów, następnym razem może w końcu uda się po schodach.
Dalej na sam szczyt. Nie czekałem tam zbyt długo, zjazd do szykany i dalej terenem przez park. Widząc, że śnieg jest zmrożony, opony trzymają świetnie, jadę jeszcze główną ścieżką na wschód w stronę wiaty. Jest mega! :D Chyba dawno nie było takiej zabawy na śniegu. Później technicznym zjazdem też bardzo fajnie, no i jestem na kostce. Ni ma żywej duszy.
Teraz kierunek Skrzyszów. Przez Lotniczą obok Parku Sanguszków, przebiłem się do Skrzyszowskiej. W Skrzyszowie obok remizy i w górę pod las. Pierwsze metry pojechałem w lesie, a nie tą wyślizganą drogą obok. Nie była wyjeżdżona żadna ścieżka, dlatego strasznie ciężko się jechało tym czołgiem. W końcu zaczęła się bardziej uczęszczana ścieżka i już było genialnie. Lekko ubity śnieg, ale nie wyjeżdżony/wyślizgany. Oczywiście cały czas trzeba uważać. No i generalnie jedzie się epicko. :D Co mnie zdziwiło, dało się nawet podjechać z tego wąwozu w Lesie Kruk na początku. :D Koło się nawet nie uślizgnęło. Generalnie były momenty mocnej walki o równowagę i przyczepność na lodzie, ale to była świetna zabawa i ćwiczenie techniki. Dojeżdżam do rozdroża, tak spoko się jechało, więc stwierdziłem, że "na przypale albo wcale", jedziemy zielonym turystycznym. xD Na początku widać ślady biegówek. Dalej przed strumykiem jest bardzo stromo, ale nawet tutaj wszystko było pod kontrolą, bez problemu dało się zjechać, tylko że powoli. Sam strumyk nie był całkiem zamarznięty, tylko z wierzchu cienka warstwa lodu. Stwierdziłem, że może jednak nie będę przejeżdżał i przejdę "kładką" z paru pieńków. Żeby było śmieszniej, widać parę śladów kół, kogoś też naszło, żeby tędy jechać rowerem. :D Jedna z ciekawszych wiadomości to: W KOŃCU usunięto powalone na ścieżkę drzewo (a właściwie "wycięto w nim dziurę"), nie trzeba już przerzucać przez nie sprzętu. No i później zaczęło się chyba najgorsze, bardzo stromy odcinek, dosyć się go obawiałem, bo tak, jak nie wjadę, to nie ma szans, nie wejdę w tych butach. xD I co się okazało? Udało się. xD Chyba w najgorszym fragmencie akurat nie było w ogóle śniegu, reszta i tak była do podjechania bez większego problemu. Później wzdłuż wąwozu, trochę zacząłem się przegrzewać. Ale generalnie jest mega przyjemnie. Tym sposobem, w ślimaczym tempie, ale z bananem na twarzy, w końcu oba koła lądują na asfalcie. Cywilizacja. Jestem uratowany.
Teraz decyzja co dalej, jest trochę późno, ale w sumie to nie przeszkoda, gorzej, że już nie napchałem się tak orzeszkami jak dzień wcześniej, że nie musiałem nic jeść podczas jazdy xD tym razem było gorzej, baterie się wyczerpywały. Ale jak to mówią: YOLO. Nie jadę od razu w stronę Tarnowa, tylko lecimy jeszcze zjazdem tym takim terenowym, dość dla mnie nowym, obok wycinki drzew, na południowy-wschód w stronę Łękawki (albo Łękawicy, nigdy nie wiem która jest która :D). Początek szybki, bo asfaltowy, psy szczekają jak szalone. Zaczyna się polna droga i trzeba było mocno zwolnić. Kawałek był wyjeżdżony przez jakieś auto terenowe, ale później za szlabanem w lesie już nic, nawet bardzo niewiele śladów butów, tylko same malutkie zwierząt. Co oznaczało, że trzeba było się przez ten z wierzchu skuty lodem śnieg przebić, co nie było takie proste. Z górki rower nawet za bardzo nie chciał się toczyć. Po jakimś czasie, za skrzyżowaniem dróg leśnych był już wyjeżdżony ślad samochodem, jechało się lepiej. Do momentu pierwszej gleby. xD Na drodze była jakaś taka wyrobiona rynna. Myślałem, że już przednie koło się przez to przetoczyło, ale jednak nie, leżę w śniegu. Żyję, wydaje się, że jestem cały. Dalej zaczyna się ten wąwóz, i tu jest masakra, na środku wyrobione przez wodę głębokie rynny, a boki jakby schodzą pod kątem, trochę do środka, dlatego boję się, żeby koła się właśnie nie ześlizgnęły. Jakimś cudem się udało, zjechałem. Na dole wita mnie znak zakazu wstępu do lasu, ale to raczej dotyczyło innej drogi. Widać mnóstwo sporych kłod i stosów drzewa. Ale to nie koniec przygód.
Jedziemy w stronę Łękawicy. Wszystko wydaje się spoko, droga gruntowa zaśnieżona, ale ubita, można jechać dość szybko. Tylko, że strasznie śliska. Nie wiem, czy da się policzyć ile razy dzisiaj wybroniłem się od gleby. Momentami, tak jak pod Parkiem Biegowym, żywy lód. Nie ważne czy skręcasz, czy jedziesz prosto, rower zaczyna się kłaść. Razem z Tobą.
Wyjechałem na otwartą przestrzeń, zaczyna zrywać się lekki wiatr. Czuć lekki chłód po tym zjeździe. W końcu pojawiają się pierwsze latarnie, dojeżdżam do drogi Łękawica - Skrzyszów.
Tutaj kolejny dylemat, jechać do domu od razu, czy pojechać jeszcze standardem przez Wolę i Lipie. Wygrała opcja druga. Tyłek zaczął trochę odmawiać posłuszeństwa, zaczęło mnie odcinać, no ale jakoś trzeba dojechać :) Wszystko spoko, w uszach szum gum (w końcu ten dźwięk bieżnika a nie slicki :P), w Lipiu zaczyna się kawałek lodu, myślę sobie: no przecież nie będę przeprowadzał, ja nie przejadę? :D No i JEEB, gleba numer 2 tego dnia. Poleciałem chyba bokiem trochę jak na żużlu xD po czym rower całkiem spode mnie wyjechał i poleciałem na plecy. Wylądowałem niezbyt miękko na krzyżu. Ale przeżyłem, póki co wszystko OK. Masakra, czysty lód. Korciło mnie tego dnia, żeby wziąć statyw i aparat, ciekawe co by z tego zostało... Dodatkowo oberwałbym więcej w plecy. Obawiałem się trochę o telefon, działa. Bardziej zły na siebie niż poobijany pojechałem dalej. Powrót klasyk, fikuśnie przez osiedle.
Także takie to historie, generalnie mega przyjemna wycieczka, taka jazda po śniegu daje dużo frajdy, choć zawsze jazda po ciemku w środku lasu daje pewien dyskomfort psychiczny. :P Fajnie znowu pojeździć trochę na szerszych oponach.
Komentarze (0)
Dodaj komentarz